Taki przepis, co wraca jak bumerang. Pierwsza pozycja w Domestic goddess, cały tytuł: My mother in law’s Madeira cake. Czyli cytrusowe ciasto ucierane teściowej (chyba byłej, przypuszczam, że chodziło o 1 męża) Nigelli 🙂 Robiliśmy już wielokrotnie, często dodając rodzynki (choć nie tym razem) lub suszoną żurawinę. Nigella proponuje też łyżkę suchego maku lub – ale zupełnie mi to nie pasuje – kminku. Proste, smaczne, ładnie komponuje się z owocami lub ich przetworami.
Składniki: 240g miękkiego, niesolonego masła, 200g drobnego cukru + więcej do posypania (imho spokojnie można użyć zwykłego kryształu), skórka + sok z 1 cytryny (można zastąpić limonką, ale cytryna lepsza), 3 duże jaja, 210g mąki ze spulchniaczami, 90g zwykłej mąki lub 300 g mąki zwykłej + 1 łyżeczka proszku do piecz. + 1 łyżeczka sody (w myśl zasady, żeby uzyskać self-raising flour dodajemy 0,5 łyż. proszku i tyle samo sody na każde 150 g mąki; sądzę, że po 3/4 łyżeczki sody i proszku też by starczyło).
Nagrzewamy piekarnik do 180 st., wysmarowujemy masłem keksówkę (małą). Masło ucieramy z cukrem na puszystą masę, dodajemy skórkę cytrynową. Dodajemy jaja po jednym + po łyżce mąki (zmieszane dwa typy lub zmieszana mąka z proszkiem i sodą) po każdym jaju. Delikatnie (ważne!) dodajemy resztę mąki, mieszamy, i na koniec dodajemy sok z cytryny. Masa jest dość wilgotna, przelewamy ją do foremki, posypujemy po wierzchu ok. 2 łyżkami cukru i pieczemy 1h lub do suchego patyczka.
Warto uważać, by nie przepiec, ale zarazem pilnować, by ciasto dobrze podpiekło się od spodu – w przeciwnym razie może wyjść zakalec. Na tym cieście nauczyliśmy się z M piec na dolnym poziomie piekarnika (piekę zawsze w grzaniu góra+dół).
PS. Ponieważ były pytania: nazwa „Madeira cake” stąd, że tradycyjnie do konsumpcji popijało się maderę :).