Czulent
Zdjęcie kobiet białostockich, pozujących z garnkami czulentu po drodze do piekarni, znajduje się w The Book of Jewish Food Claudii Roden. Czemu do piekarni? Otóż umieszczały garnki w piecu chlebowym, wygaszonym, ale jeszcze nagrzanym po całym dniu pieczenia chleba, i zapominały o nich do czasu szabasowego obiadu. W ciągu doby potrawa powoli dochodziła do pożądanego stanu…

Pomysł gotowania czegoś jeden dzień mnie zafascynował i postanowiłam, że kiedyś zrobię czulent. W miniony weekend zadanie zrealizowałam, trzymając się głównie przepisu Claudii Roden, choć zerknęłam też do książki Katarzyny Pospieszyńskiej Cymes, czyli kuchnia żydowska i przepisy kulinarne Izraela i na blog Tili. Przygotowałam danie z połowy poniższych składników.

Składniki (na 6 osób): 1 kg tłustszego mięsa wołowego (np. żeberka, mostek, szponder; użyłam tego ostatniego); 3 łyżki oleju lub smalcu gęsiego/tłuszczu z kaczki; 2 duże cebule, pokrojone w plastry, 3-5 obranych, całych ząbków czosnku; 2 kości ze szpikiem (opcjonalnie; ja miałam kości z szpondru); 1 kg ziemniaków, obranych i całych, jeśli małe, lub w ćwiartkach, jeśli duże; 250 g białej fasoli (wg. Claudii moczonej tylko 1 h; miałam fasolę mini, tj. perłówkę i moczyłam ok. 3-4 h, ale większą moczyłabym jednak co najmniej 6-8 h); 100 g kaszy perłowej lub jęczmiennej (opcjonalnie); sól, pieprz oraz po 1 łyżeczce słodkiej papryki (użyłam wędzonej) i imbiru
Zrumienić mięso (swoje podzieliłam na kilka kawałków) na tłuszczu w dużym rondlu z pokrywką (najlepiej żaroodpornym). Usunąć mięso, zeszklić cebulę. Dodać czosnek, smażyć chwilę, ponownie dodać mięso, kości, ułożyć wokół ziemniaki, osączoną z wody fasolę i kaszę. Każdą warstwę solimy, pieprzymy i doprawiamy papryką i imbirem. Całość zalewamy wodą (tyle, by zakryć składniki) i zagotowujemy. Odszumowujemy, jeśli zajdzie taka potrzeba, przykrywamy i albo umieszczamy w piekarniku w 110 st. C na do 24h (u mnie było to ok. 21h) lub pieczemy ok. 4 h w 170 st. C.

Czulent

Pieczenie przez dobę sprawdziło się bardzo dobrze – zamieszałam czulent 2-3 razy i podlałam lekko wodą. Jako dodatek u nas wystąpiły ogórki w zalewie octowej (łagodny ocet maks. 6% i cukier zmieszane w proporcjach 1:1).
Danie jest bardzo gęste, sycące, zimowe. Trochę przypomina mi cassoulet lub tagine. Podobno (cyt. Claudię Roden) testem na to, „kto jest Żydem” jest to, czy lubi czulent. Nie wiem, na ile to wiarygodne, ale odkryłam, że ja lubię 🙂 (może jednak ten pra, pra, pradziadek Gottlieb…? :)). M natomiast lekko kręcił nosem – na doprawienie. Faktem jest, że danie ma specyficzny smak – dość płaski, łagodny, bez fajerwerków, mimo tego, że nie żałowałam soli i pieprzu. Tilianarze też „czegoś brakowało”, i dodała od siebie przyprawy często stosowane w kuchni polskiej: liść laurowy, marchewkę i ziele angielskie. A jednak w tej prostocie jest coś pokrzepiającego, znanego i przemawiającego do mnie. Geny wołają ;)?