Od kiedy zawiesiłam banner Gotujemy po polsku, a nawet wcześniej, zastanawiałam się poważnie nad obecnością kuchni polskiej w moim domu. Doszłam do wniosku, że poza świętami, zwłaszcza Bożym Narodzeniem (kiedy musi być tradycyjnie), rzadko mąż czy ja gotujemy "po polsku". Zastanawiałam się, z czego to wynika. Przyczyn jest kilka: po pierwsze, od kiedy zaczęłam gotować najbardziej inspirowały mnie klimaty śródziemnomorskie, i do tej pory te smaki najbardziej mi pasują. Żadno z moich ulubionych dań nie pochodzi z kuchni rodzimej, bo też kuchnia polska jest dość mięsna i ciężka, a ani jedno, ani drugie to nie to, co Ptasie – dość wszystkożerne – naprawdę lubią. Po drugie, bo Irena i Andrzej w zaproszeniu wspominali o przepisach rodzinnych: część mojej niewielkiej rodziny nie pochodzi (właściwie powinno być w czasie przeszłym :/…) z Polski, a jeśli chodzi o przekazywanie wiedzy – żadna z kobiet nie garnęła się do lekcji gotowania. Teraz bym była chętna, ale nauczycielek już nie ma. Moja mama, na której gotowaniu się wychowałam, też nie gotuje bardzo tradycyjnie. Po trzecie: lubię eksperymenty, a to, co nieznane, bardziej pociąga 😉
Jednak udało mi się przygotować wpis na Gotujemy po polsku, a właściwie, chciałam zaprezentować debiut barszczowy wg M. Powinno się to właściwie nazywać "barszcz teściowej", bo to jej przepis. Akurat barszcz w wielu wydaniach był obecny często w domu mojej babci i – rzadziej – w moim rodzinnym. Gdy pierwszy raz spróbowałam zupy w wydaniu rodziny M, byłam zdziwiona słodkim smakiem (to samo powtórzyło się przy mizerii), bo barszcz "u mnie" nie był specjalnie dosładzany. Od tego czasu wielokrotnie jadłam barszcz teściowej i do jego słodyczy przywykłam, choć… nie do końca. M postąpił zgodnie z przepisem, ale ja osobiście dodałabym mniej cukru. Albo po prostu w końcu podpytam Mamę, jak ona robi.
Składniki: pęczek włoszczyzny, 2 kg buraków, liść laurowy, ziele angielskie, pieprz, sól, kwasek cytrynowy, cukierBuraki obrać, pokroić w plastry, zasypać obficie (ja bym poprawiła na niezbyt obficie…) cukrem, odstawić na noc/kilka godzin, by puściły sok. Po tym czasie w jednym garnku ugotować wywar z obranej, oczyszczonej włoszczyzny wraz z 1 liściem laurowym i po łyżeczce ziela angielskiego i pieprzu w ok. 2 litrach wody. Warzywa mają się gotować do miękkości. W tym samym czasie ugotować do miękkości buraki w małej ilości wody z 1/2 łyżeczki kwasku cytrynowego. Następnie połączyć w jednym garnku buraki wraz z wodą z ich gotowania z przecedzonym wywarem warzywnym. Całość podgrzewać – nie zagotowując! – delikatnie ok. 1 h. Doprawić do smaku (u nas zwłaszcza obficie pieprzem).
Zupa wyszła w pięknym kolorze, esencjonalna, dość pieprzna, rozgrzewająca. Jak na debiut: piątka z plusem dla męża. Ja bym tylko zredukowała ten cukier…
PS. Tymczasem podczas porządków odkopałam W staropolskiej kuchni Lemnis i Vitry i w wolnej chwili oddam się lekturze – może mnie zainspiruje?
PS 2. Kubek na zdjęciu jest zgodny z rodzinną tradycją: moja mama kiedyś zbierała ceramikę Włocławka.
Related posts
Tagi
akcje blogowe bakalie bezmięsne chleb cytrusy czekolada desery korzenne kuchnia austriacka kuchnia brytyjska kuchnia francuska kuchnia polska kuchnia retro kuchnia włoska kuchnia świąteczna makaron mięso nabiał na drożdżach napoje na zakwasie nowalijki owoce pieczywo podróże przekąski przetwory domowe recenzje restauracje ryby strączkowe słodycze warzywa Weekendowa Piekarnia wykorzystanie resztek wypieki zioła zupa śniadanie