Od kiedy zobaczyłam ten przepis Cipcipkurki na Galerii Potraw, czułam, że muszę kiedyś zrobić tartę. Po spróbowaniu pierwszego kawałka mówię z pełnym przekonaniem: róbcie, póki są maliny (albo jeżyny, też musi być pyszne)! Jeśli nie dostaniecie malin świeżych, dobrej jakości mrożone też się sprawdzą. Można zmieszać maliny z jabłkiem, najlepiej kwaśnym. Mój przepis trochę zmodyfikowany na małą foremkę.
Ciasto kruche (na małą tartę, ok. 22 cm): 150 g mąki, 75 g zimnego masła, 1,5 łyżki miałkiego brązowego cukru (najlepiej jakiegoś muscovado, u mnie najciemniejszy, z melasami), kilka łyżek zimnej/schłodzonej wody.
Masło wetrzeć z mąkę pomieszaną z cukrem na okruchy, zagnieść ciasto za pomocą zimnej wody, schłodzić ok. 30 min, rozwałkować, wyłożyć tartownicę, schłodzić 20-30 min. Podpiec do mocnego zezłocenia w 190 st. (u mnie ok. 22 min).
Wierzch: Na podpieczony spód wyłożyć posiekane 1,5 tabliczki białej czekolady, na to położyć warstwę malin (większa część 1 pojemnika powinna starczyć, jeśli malin jest za mało, można dodać np. jabłko lub gruszkę). Posypać kruszonką: 80 g mąki zmieszanej z płatkami owsianymi błyskawicznymi (w proporcjach mniej więcej 2:1), 80 g cukru (białego lub brązowego, dowolnie), szczypta przyprawy korzennej, np. do jabłecznika, 80 g masła – całość zagnieść na okruchy.
Tartę piec dalsze 20-25 min w 190 st., aż kruszonka się zezłoci. Kroić dopiero, jak całkiem wystygnie, aby sok z owoców zastygł.
Rzecz jest wspaniała – chrupka kruszonka, bardzo kruchy, przypieczony spód, a w środku miękkie kwaśne maliny i słodka warstwa stopionej czekolady… Podobno ze względu na czekoladę, która mocno twardnieje, nie należy tarty przechowywać w lodówce, nie sądzę, by jednak był problem ze zbyt długim trzymaniem resztek – znika jak zaczarowana 🙂