Nie posiadam własnych upraw groszku. Zatem jeśli gdzieś go zobaczę (czemu tak rzadko? Czemu to taki rarytas?), a przeważnie jest to raz do roku, z krzykiem rzucam się na stragan. Ostatni raz, przed naszą środową wyprawą na targ, było to w lipcu zeszłego roku na Saaremie w Estonii. Pod supermarketem był rozstawiony stragan, który z daleka przyciągał wzrok zielenią: sprzedawano na nim tylko groszek.
Zjadam zakupiony delikates sama (M nie podziela mojego entuzjazmu) i na surowo, łuskając strąki często wyłuskane z tej samej siatki, w której zostały zakupione. Do żadnych puree czy zup nigdy nie dotrwał, bo chyba wydawałoby mi się świętokradztwem marnować go do takich celów. Może kiedyś, jeśli bym miała ogródek warzywny… A Wy, jeśli takiego groszku nie znacie – spieszcie się!