Mój Tata, gdy rzucał palenie w czasach przed Nicorette, żuł gumę lub jadł bób. Gdy byłam mała, babcia gotowała mi i mojemu bratu ciotecznemu miskę bobu. Wtedy był zawsze stary, taki, który wymaga nadgryzienia skorupki i "wyssania" zielonego środka, w przeciwieństwie do młodego, który można jeść cały. I już jest – ten mały, zielony. Wystarczy go gotować 10 (dla M) lub ok. 15 (dla mnie) minut. Solę potem, bo uwielbiam mocno słone skórki (a M je swoją porcję bez soli). Zdarzało mi się miskę takiego bobu przygotowywać na małe spotkania towarzyskie (przecież to "finger food"!).
Jeszcze nigdy nie doczekał się formy innej, niż taka minimalistyczna przekąska – wszelkie puree i sałatki to kwestia przyszłości. I czy tak naprawdę mi się do nich spieszy…?