Gdy robi się naprawdę ciepło, piję dwa rodzaje kawy. Café con hielo, czyli kawę z lodem, i zmiksowaną w blenderze frappé – taką, jaką piłam namiętnie w Grecji – jedyne moje zastosowanie dla kawy rozpuszczalnej.
Frappé jeszcze z pewnością przedstawię na blogu, choć trzeba od razu przyznać, że con hielo jest szybsza, mocniejsza i bardziej uniwersalna. Poza tym, wiąże się z nią pewna anegdota ;). Kilka lat temu byliśmy na wakacjach z plecakiem w Hiszpanii i w miejscowości Conil de la Frontera trafiliśmy na Święto Matki Boskiej z Karmelu (pamiętam, że było to 16.07), o czym dowiedzieliśmy się, gdy mimo poniedziałku supermarket oraz większość innych punktów usługowych były zamknięte. Była jednak otwarta jedna kawiarnia, do której udaliśmy się z M., i gdzie podjęłam próbę napicia się kawy mrożonej. Próbowałam we wszystkich znanych mi językach porozumieć się z kelnerką (frappé? Café glacé? Iced coffee?), ale dopiero pomoc lingwistyczna dwóch lokalnych bywalców, z zainteresowaniem przysłuchującym się rozmowie, przyniosła pożądaną reakcję. „Aaah! Café con hielo!” wykrzyknęła kelnerka, rzucając mi spojrzenie, pt. „Czemu od razu nie mówiłaś? Turyści! Phi!”. Posłałam promienny uśmiech i „gracias” w stronę panów, podczas gdy kelnerka, robiąc wiele hałasu, przyrządziła espresso, wylała je do szklanki pełnej lodu i z trzaskiem postawiła przede mną. Byłam nieco zdziwiona, ale jakoś od tamtej pory kawa z lodem zagościła w ciepłe dni w naszym domu.
Przyrządza się je dokładnie tak, jak piłam na Costa de la Luz (pomijając trzaskanie 😉 – przyrządzając mocne espresso, wylewając je na szklankę pełną kostek lodu, dopełniając ewentualnie zimnym mlekiem. Pić od razu, zanim lód się rozpuści.