Mój ulubiony vinaigrette musztardowy

Mama nie uczyła mnie gotować. Właściwie wyganiała z kuchni. Jedną z nielicznych rzeczy, które często obserwowałam, jak robi, był musztardowy sos vinaigrette. Podkreślała zawsze, że składniki powinny być w temperaturze pokojowej, w przeciwnym razie sos się zwarzy, jednak odkryłam, że niekoniecznie – jeśli najpierw roztrzepiemy lodówkową musztardę i cytrynę, potem możemy lać oliwę bez obaw, że coś się zepsuje (ale w innej kolejności to nie zadziała). Kiedyś, kiedyś – że takie czasy istniały?! – kiedy rodzice odkryli oliwę z oliwek, a ja nie lubiłam – !!! – jej smaku, Mama na moją prośbę używała oleju spożywczego. Dziś oczywiście powiem: oliwa, i to o jak najlepszym smaku.

Potrzebujemy musztardę (naszą ulubioną; osobiście wolę tu ostrzejszą, np. ostatnio dijońska, w innych przypadkach najczęściej sarepska) – ok. 3 łyżeczek. Roztrzepujemy dokładnie z sokiem z cytryny – 1/4-1/2 owocu, zależnie od tego, jak kwaśny smak lubimy. Gdy składniki się dokładnie połączą, lejemy powoli oliwę, cały czas roztrzepując sos łyżeczką. Oliwa powinna być dobra gatunkowo, o ładnym zapachu i odpowiadającym Wam smaku. Sama doprawiam często sałatki pikantną Monin Gran Fruttata, to jednak bardzo wyrazisty, pieprzny smak, nie dla każdego. W trakcie roztrzepywania sos nabierze puszystości, trochę jak majonez, choć nie jest oczywiście tak gęsty. Trudno ocenić mi ilość oliwy, z pewnością parę łyżek, ale to zależy od gęstości sosu, jaki chcemy uzyskać, od struktury musztardy i ilości soku z cytryny. Taki sos jest idealny do zielonej sałaty i mieszanych sałat z sałatą, pomidorami, itd. Mama stosowała go także czasem do sałatki nicejskiej. Świetny jest do sałatek ziemniaczanych, czy po prostu zimnych pieczonych lub gotowanych ziemniaków, pozostałych z obiadu. Był czas, że nie pogardziłam samym – no, powiedzmy na kromce chleba…