Kawa i kawa
Gdy byłam mała, mama raczej nie pozwalała mi pić herbatę. Zamiast tego, zwłaszcza rano, dostawałam kawę zbożową z mlekiem. Tylko w niedzielę pojawiało się kakao, ale raczej dla Taty – bo ja szczerze mówią zawsze wolałam kawę. Teraz także wolę kawę, ale tą prawdziwą – choć Inką też nie pogardzę. I właśnie Inką, bo inne marki nie wchodzą w grę. Kawa zbożowa jest dla mnie napojem-kołderką – może dlatego, że piję ją teraz tylko wieczorem, niejako "na sen" – przykładem comfort drink, jeśli istnieją takie analogicznie do comfort food. I koniecznie z mlekiem, ale niesłodzona.

Natomiast przygodę z przetworzonym ziarnem kawowca rozpoczęłam we wczesnym wieku (przypuszczalnie już przedszkolnym) od wąchania pojemnika z kawą Taty (Mama uznaje tylko herbatę), co wywoływało zrezygnowane westchnienia Mamy. W wieku, kiedy mogłabym zacząć pić kawę, najpierw przeszłam fazę zdrowej żywności (jak wiele nastolatek), która objawiała się m. in. piciem rozpuszczalnej kawy bezkofeinowej (zdrowy miał być brak kofeiny – chyba). Szybko jednak mi przeszło, i od słabych, bardzo mlecznych napojów na bazie kawy rozpuszczalnej przeszłam przez kawę z ekspresu przelewowego (stopniowo coraz mocniejszą i w coraz większych ilościach) do marzeń o ekspresie ciśnieniowym. Kiedy jeszcze nie gotowałam tak intensywnie jak teraz, ekspres był jedynym sprzętem AGD, jaki mnie interesował, a gdy M w pewne Boże Narodzenie parę lat temu spełnił moje marzenie, byłam zachwycona. Nasz Saeco Nice Coffee służy nam wytrwale od tego czasu, a my nie zawsze cierpliwie zanosimy go (niestety dość często) do naprawy i znosimy humory (szkodzą mu pewne typy wody, kawy, nieumiejętne nasadzanie dyszy, itd.), ponieważ jak jest w dobrej formie, robi rzeczywiście nice coffee. Jak widać poniżej.

Kawa i kawa

Na obecnym etapie rozwoju mam fioła na punkcie kawy (jako napój, jako smak i jako aromat) i, niestety, jestem od niej uzależniona. Rozpuszczalna w tej chwili służy tylko z rzadka do wypieków lub ewentualnie letniego frappe w stylu greckim, ale produktów Nescafe (tfu) nawet nie tknę. Gdy oglądam reklamy tej marki pt. mężczyzna przynosi rano ukochanej kobiecie Nescafe do łóżka, nigdy nie mogę się powstrzymać przed przypomnieniem M, co by się stało z tym napojem kawopodobnym, a potem z nim, a właściwie w połączeniu, gdyby zechciał mnie tak "uszczęśliwić". To trochę jak w ostatnim czytanym przeze mnie kryminale Donny Leon (Blood from a Stone), gdzie grupa Amerykanów zamawia kolejny dzbanek kawy (another pot of coffee), barman potakuje, po czym, widząc komisarza Brunettiego, pyta się go, czy by nie chciał un caffe. Budzi to konsternację i zdziwienie Amerykanów ("przecież zamówiliśmy kawę"), a ulgę Brunettiego, który wiedział, jaka jest różnica między coffee a caffe. Rozumiem go; i są takie sytuacje, kiedy bez żalu rezygnuję z kawy lub "kawy" na rzecz innych napojów, na przykład herbaty. O której może innym razem.