Po pobycie w Rzymie zrozumiałam użytkowników forum Caffe Prego, którzy po powrocie ze stolicy Włoch inwestują w profesjonalne ekspresy ciśnieniowe. Posiadam dość chimeryczny ręczny ekspres Saeco, który robi dość dobrą kawę (jeśli nic mu nie zaszkodzi…), ale nie taką, jak każde przeze mnie próbowane cappuccino czy espresso, czy to w plastikowym kubku, jak powyżej, czy w filiżance w St. Eustachio, jak na lewo, przy stoliku kawiarnianym, czy w malutkich barach-kioskach, gdzie pije się przy kontuarze (i to ostatnie źródło najmocniej polecam). Kawa jest mocna, gęsta, zawiesista, niemal zostawiająca osad na zębach, mleko spienione na sztywno – całkowite przeciwieństwo tzw. kawy amerykańskiej. Tym samym postanowiliśmy z M, że gdy będziemy wymieniać sprzęt, wybierzemy dobry ekspres kolbowy, nie automat, do którego M się wcześniej skłaniał. Jednak walory smakowe wygrały z wygodą.
Co poza dużymi ilościami kawy piłam i jadłam? Różne smaczne rzeczy, niestety, większość nie została uwieczniona przed pożarciem:
- Specjalnie dla Majany i Shiherlis: jadłam bułkę z bakłażanem! Była to konkretnie buła a la chałka, którą uwielbiam, z dodatkiem oliwek (były wbite w wierzch bułki jak guziki, fajne połączenie), z wypełnieniem z mozzarelli i plastrów bakłażana (przyp. smażonego/grillowanego). Bardzo mi się spodobało i mam zamiar wprowadzać w życie, ale nie spotkałam bakłażana, który by nie smakował. Podobne panini występowały z cukinią i szpinakiem.
- A’ propos mozzarelli: miałam przyjemność spróbowania tzw. bufali, tj. sera z bawolego mleka, i Anna del Conte i Jamie Oliver nie kłamali: jest różnica. Na korzyść bufali oczywiście. Ser ma wyraźniejszy smak, jest bardziej mięsisty, mniej gumowy – po prostu smaczniejszy.
- Podjęłam próbę przekonania się do karczochów: jadłam alla romana, pieczone, z nadzieniem z mięty i pietruszki (tj. takie nadzienie powinno być; ja miałam wrażenie, że w środku były liście szpinaku); karczochy były także na poniższej pizzy, ostatnim naszym posiłku w Rzymie. Odczucia: nie jest to moje ulubione warzywo świata, ale ma coś w sobie.
- Poza tym były różne owoce morza (risotto, antipasti, zupa), grillowane warzywa (np. wspominane wcześniej całe raddichio) i, w tratorii Armando al Pantheon – tripa alla romana, flaki po rzymsku (w pomidorach). Próbowałam także zupę z ciecierzycy (strączkowe są popularne w kuchni włoskiej) i z mojej ulubionej dyni. A wszystko popijane winem czerwonym wytrawnym, oczywiście włoskim.
PS. A gdyby ktoś narzekał na pogodę wielkanocną w Polsce, to tak wyglądał Rzym w niedzielę koło południa: