Lemon curd to specjał brytyjski, o którym trochę można poczytać np. na Wikipedii. Można przyjąć, że to krem cytrynowy, a najbardziej trafna wydaje mi się nazwa, z którą zetknęłam się w warszawskiej herbaciarni Ganders: masełko cytrynowe. Swój lemon curd zrobiłam głównie na nadzienie do ciasta-pieguska, ale resztki bardzo przyjemnie się jadło rano na chlebie, zamiast masła. Skorzystałam z przepisu Nigelli z How to be a domestic goddess, na lime curd (krem limonkowy), zastępując limonki cytrynami i zwiększając ilość skórki cytrynowej:
Składniki: 125 ml soku z cytryny (z ok. 4 sztuk) + skórka otarta z 2 cytryn, 3 jajka, 75 gr masła, 75 gr cukru
Stapiamy w rondelku masło, dodajemy resztę i spokojnie, na małym ogniu, mieszamy, mieszamy, aż zgęstnieje. Miałam duże wątpliwości, czy to już, czy jeszcze nie – więc czekamy, aż masa zacznie powlekać łyżkę, chcemy osiągnąć coś jak płynniejszy budyń. Lemon curd przelewamy, gorący, do słoika (wyszło mi pełne 350 ml), zakręcamy, odstawiamy do góry nogami, studzimy i potem przenosimy do lodówki – chyba, że planujemy szybko zużyć, wtedy można przelać do miseczki. Tak czy inaczej, przed użyciem należy masełko wystudzić i nie zużyte przechowywać w lodówce.
Lemon curd używamy jako masę do przełożenia ciast, jako smarowidło do chleba, muffinek, bułeczek itd., wypełnienie tarty cytrynowej… Z tego przepisu wychodzi mocno kwaskowe, bardzo mocno cytrynowe a zarazem dość lekkie, nie za mocno maślane (kupny krem, który jadłam, był za słodki a zarazem za ciężki). Pyszne i w sam raz na wiosnę. Jestem zachwycona i już kombinuję, kiedy upiekę tartę z takim nadzieniem, oraz kiedy zrobię lime curd.