Pisałam już kiedyś o Eden M. Hoffmanna (2005). To po seansie na WFF 2006 jadłam pierwszy raz bliny błyskawiczne, i zauroczenie filmem zmieszało się w mojej pamięci z wyjątkowym smakiem blinów i kawioru. Niedawno miałam okazję obejrzeć Eden ponownie (można go np. kupić na DVD w Niemczech i w Wielkiej Brytanii), i znów wywarł na mnie silne wrażenie.
Pokrótce: jest to historia kucharza, kelnerki i jej męża. Kucharz Gregor (skrycie) kocha kelnerkę, która staje się jego muzą, źródłem inspiracji dla tworzenia zmysłowych, finezyjnych dań. Kelnerka Eden (stąd wieloznaczny tytuł filmu), nieco zahukana i żyjąca w cieniu rodziny męża, zaprzyjaźnia się z Gregorem i rozkwita. Niestety jej mąż, Xavier, zasadniczo nie odnajduje się w tej sytuacji, co prowadzi do nieuchronnej tragedii.
Eden (grana przez Charlotte Roche, może ją pamiętacie z dawnych czasów z Viva 2) pierwszy raz próbuje kuchni Gregora przypadkiem: zjadając czekoladkę z tortu dla Leonie, jej córeczki (scena jest pokazana w niemieckim zwiastunie filmu, zamieszczonym powyżej). Wrażenie jest tak silne, że właściwie wdziera się do mieszkania kucharza i – dosłownie – wyjada z garnka gotowaną przez niego potrawę, nie dbając o to, co właściwie pożera. Dopiero następnego dnia Gregor wyjawia, czego kosztowała – ale ja nie zdradzę tej tajemnicy, proszę obejrzeć film :). Największe wrażenie zrobiły na mnie późniejsze sceny spotkań i rozmów między Eden a gotującym dla niej kucharzem. Większość uczuć nie jest wyrażana w dialogach, a w tym, co między słowami: w gestach, spojrzeniach, uśmiechu Eden. Josef Ostendorf jako Gregor jest nieśmiały, jąkający się a zarazem – pełen skrywanych emocji czy nawet pasji.
Oczywiście w filmie, w którym jedzenie i gotowanie stanowi ważny motyw, pojawia się wiele dań. Wegetarianie mogą być wstrząśnięci pierwszą sceną filmu, podczas której Gregor przemawia do oskubywanej przez niego kaczki; później pojawia się podobna scena z jeleniem. Dania już przygotowane przez Gregora czy to w jego własnej kuchni, czy w restauracji, za pierwszym razem uderzały mnie jako zbyt wymyślnie podane, zbyt restauracyjne i w stylu la nouvelle cuisine. To, że nie gotuje dla „zwykłych ludzi” zarzuca mu zresztą Eden (ale jeśli obejrzymy film do końca, przekonamy się, że Gregor nie puścił jej słów mimo uszu). Przypuszczalnie dania są pokazane w sposób (zbyt) efektowny, ale po drugim obejrzeniu filmu ten chłód, który wcześniej wyczułam, gdzieś znikł. Jestem w stanie uwierzyć, że po zjedzeniu dań Gregora uśmiechałabym się tak, jak goście podczas sceny w restauracji – z wzruszeniem, radością, niedowierzaniem, a zarazem tak, jakbym została dopuszczona do wielkiej i wspaniałej tajemnicy.
Ciekawe, czy po obejrzeniu filmu będziecie mieli ogromną ochotę coś zjeść, ale nie coś zwykłego, tylko coś godnego smakosza, którym, jeśli wcześniej nie byliście, to właśnie się staliście?