Znamy słodycze świąteczne: makowce, pierniki, ciasta z bakaliami, i wszystkie te wypieki, które tradycyjnie jada się w Waszym domu. U mojej babci po kądzieli (jakie ładne określenie!) menu wigilijne było tak niezmienne jak, powiedzmy, codzienny wschód słońca. Ze słodyczy pojawiały się li i jedynie: kutia dla osób ją jedzących (do których w dzieciństwie nie należałam), sernik krakowski, keks, marmoladziak (strucla nadziana marmoladą) i makowiec (taka sama strucla, jak poprzednio, ale wypełniona makiem). Choćby żabami z nieba tłukło, nic się nie miało prawa zmienić, i tak było śmierci babci ponad 10 lat temu, kiedy Wigilia nabrała cech zmiennych, zarówno co do lokalizacji, jak i jadłospisu.
Miało być jednak o weselszych sprawach. Mianowicie o tym, że otwieramy się coraz bardziej na świat i nowe tradycj i nowe potrawy (nawet jeśli na Wigilię wolimy zjeść to co zawsze, bo tak ma być). Szczególnie bliską mojemu sercu jest tradycja brytyjska. Wczoraj oglądałam na kuchnia.tv bożonarodzeniową edycję programu J. Olivera Jamie w domu, w którym prowadzący robił wywrotową wersję mince pies. Mince pies robi się z mincemeat, gęstej masy bakaliowej, na bazie kwaśnych owoców, przyrządzonej z dodatkiem alkoholu, i jest to stały punkt programu w jadłospisie świątecznym na Wyspach. Podobnie jak pudding świąteczny. Osobiście bardzo lubię i mincemeat, i pudding, jednak na razie dojrzałam jedynie do zakupu obu tych rzeczy w sklepie Marks and Spencer (powyżej widać, jak pudding wyglądał), choć nie wykluczam zrobienia własnego mincemeat za rok. Tymczasem z kupnego zrobiłam, dzięki Joannie z Kwestii smaku, to widoczne poniżej bardzo przyjemne ciasto: crimble crumble .
Dojrzałam jednak, i to już od zeszłego roku, do zrobienia Christmas cake, kolejnej brytyjskiej wariacji na temat suszonych owoców. I – babcia pewnie nie byłaby ze mnie dumna – w zeszłym roku wypiek pojawił się na Wigilii. Ponieważ M. przyjął ciasto entuzjastycznie, w tym roku, choć idziemy w gości na Wigilię, w listopadzie upiekłam ciasto świąteczne (tu są przepisy na 2 rozmiary ciasta, oba wg. Nigelli). W sobotę wieczorem je rozpakowałam (uginając się pod ciężarem – waży naprawdę sporo) i lekko jeszcze napoiłam Cointreau, wczoraj zaś ćwiartka ciasta została odkrojona dla moich rodziców (nożem do krojenia mięsa!). Dla osób obawiających się, że ciasto tak długo leżakujące może spleśnieć – to gęsty, bakaliowy blok, mocno nasączony alkoholem (choć tego nie czuć mocno w smaku), i przyjrzawszy się mu wczoraj, uwierzyłam, że może leżeć i pół roku. Dzisiaj nie będziemy go jeść na kolacji, ale już się cieszę na spróbowanie jutro – a może jeszcze dziś późnym wieczorem?
PS. Jest zbiór opowiadań Agathy Christie Tajemnica gwiazdkowego puddingu, ale zastanawiam się, czy nikt nie wykorzystał starego ciasta świątecznego jako narzędzia zbrodni w powieści kryminalnej…? Sądzę, że ze względu na wagę mogłoby conajmniej nadać się do rzucania w kaczuszki (bez podtekstów ;), jak w Był sobie chłopiec (About a boy). Choć o ile przyjemniej je wcześniej zjeść!