Sos Wietoczki (z pieczonych pomidorów)

Na koniec minionej soboty powiedziałam do M, że czuję się, jakby mnie coś przejechało, na co odpowiedział: „Aha. Taki wagon pomidorów”. Powodem naszych odczuć był dzień spędzony na tworzeniu ponad połowy rocznego zapasu przecieru, którego z racji sierpniowego urlopu nie mogliśmy zrobić wcześniej. Dodatkowo sobie rozszerzyłam prace o podwójną porcję „sosu Wietoczki”. Mowa o Viomio (Wioletcie/Wietoczce), którą obserwuję na Instagramie – głównie dla zdjęć z podróży. Jakiś czas temu przypomniała o swoim przepisie na sos z pieczonych pomidorów i o tym, że ma zasięg wirusowy ;). Po obejrzeniu zdjęć ze strony internetowej oraz efektów prac innych, udostępnionych przez Viomio, uznałam, że zrobię i ja. Choć media społecznościowe świetnie wpłynęły na moje zdolności czytania cyrylicy (tzn. mylą mi się tylko niektóre litery i bardzo proste teksty rozumiem :D), w przypadku tego przepisu już posiłkowałam się Google Translatorem. Wyjątkowo nawet dał radę, a za perełki typu „gdy pomidory za bardzo dryblują” (co ciekawe, widziane tylko w wersji mobilnej, na komputerze przetłumaczyło inaczej) należy mu się wyróżnienie ;).

Oto moja wersja, z drobnymi zmianami. W gruncie rzeczy jest to przepis pokrewny i zmiksowanej pieczonej papryce (muszę niedługo zrobić!) i ulubionym nocnym pieczonym pomidorom.

Sos Wietoczki (z pieczonych pomidorów)

Składniki:

  • 16-18 sztuk pomidorów lima (jajo),
  • ulubione zioła
  • sól, pieprz, oliwa
  • główka czosnku

Pomidory umyć, przekroić na ½, rozłożyć równomiernie na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Rozrzucić na wierzchu garść ziół (u mnie mieszanka z ogrodu pt. co wpadło w ręce 😉 – oregano, tymianek i szałwia), oprószyć solą i pieprzem. Między pomidory powtykać ząbki czosnku (nieobrane). Całość skropić oliwą (szczodrze, nie tak, żeby pływało, ale żeby pomidory były wyraźnie nią natarte) i umieścić w piekarniku nagrzanym do 180 st. C (termoobieg). Piec przez ok. 45-60 minut – wszystko zależy od pomidorów, ich wielkości, stopnia dojrzałości; piekłam jednego dnia dwie blaszki owoców i drobniejsze piekłam kwadrans krócej, niż poprzednią, większą partię. Jeśli będziecie pamiętać (bo mnie to nie wyszło ;), możecie podczas pieczenia kilka razy uchylić piekarnik, by wypuścić parę.

Upieczone pomidory kilka-kilkanaście minut przestudzić, następnie przełożyć do garnka wraz z ziołami, czosnkiem (już teraz wyciśniętym ze skórek: dlatego trzeba lekko przestudzić 😉 i ew. płynem/sokiem z pieczenia. Całość lekko podlać oliwą (i można od razu dodać też trochę ostrej papryki oraz ew. dodatkową sól) zagotować i gotować kilka minut, aż pomidory się rozpadną. Zmiksować sos na gładko w malakserze lub tzw. żyrafą (uważając, by nie obryzgać wszystkiego dookoła na pomarańczowo). Sprawdzić doprawienie, zweryfikować, jeśli to konieczne. Gorący sos (ok. litra = ok. 6 porcji makaronu) jest gotowy do użycia. Można go także wystudzić i przechowywać w lodówce lub (polecam) przelać do słoików i spasteryzować (raczej konkretnie, bo nie ma tu żadnych konserwantów typu ocet). Swoje słoiki w okolicach 320-370ml dołożyłam do partii pasteryzowanego przecieru (czyli siedział ok. 30 minut w 150 st. C w piekarniku + drugie tyle w cieple resztkowym).

A jak użyć? Poza oczywistością, tj. makaron (najlepiej domowy), można sos podać do np. galuszek (spaetzli); wzbogacić o np. grillowaną cukinię i zjeść z kaszą; wykorzystać jako dodatek do klopsów czy gołąbków, lub nawet jako zamiennik ketchupu. Możliwości jest naprawdę wiele.