Dwie wiedeńskie kawiarnie

To, że lubię kawę oraz kawiarnie, to nic nowego. O austriackich wspominałam kilkakrotnie, np. w kontekście ich wystroju i tego, co nazywam „zapyziałością”. W Gasteinertal mamy kilka ulubionych, m.in. Café Gastun (Dorfgastein) czy Café Shuh (Bad Gastein), obie z obowiązkowymi pstrokatymi (wzorek geometryczny, wiek na oko co najmniej 20 lat) obiciami krzeseł i siedzisk. W obu kawiarniach bywają lokalni mieszkańcy, plusem Café Shuh jest specyficzny (szorstki w obyciu, ale bratanek M sprawił, że nawet się uśmiechnął) główny kelner (właściciel?). Do austriackiego Braunera się przyzwyczaiłam, choć nie jest to ten typ kawy, który lubię i pijam w warunkach domowych, podobnie zresztą, jak normalnie nigdy nie jadam tortów, a tu w kawiarniach mi się zdarza. Innymi słowy, przyciąga nas głównie atmosfera.

Dwie wiedeńskie kawiarnie

W zeszłym roku przypadkiem znaleźliśmy ulubione miejsce w Salzburgu, tj. Café Bazar, miejsce z tzw. historią. Lokalizacja nad rzeką, z widokiem na starówkę, duże, stare wnętrze, styl lekko Art Deco, duży ruch wewnątrz, ale znów głównie lokalny (sporo starszych osób, spotykających się towarzysko), gazety papierowe (!) na wieszakach, które stanowią popularną lekturę. Za pierwszym razem jadłam najlepszy w życiu Topfenstrudel (na zdjęciu powyżej). Kawa to znów Brauner – przyzwoity i mocny, ale niestety, jednak nie espresso.

Gdy parę dni temu spędziliśmy dobę w Wiedniu, powiedziałam M, że chcę pójść do paru kawiarni, przy czym zależało mi na kontrastach. Była więc i klasyka z historią, i nowa fala, tj. właściwie trzecia fala ;).

Dwie wiedeńskie kawiarnie

Café Central przegapiliśmy wędrując Herrengasse wzdłuż Palais Ferstel (kawiarnia mieści się na rogu budynku) i musieliśmy zawrócić, po drodze zaglądając z ciekawością do pasażu handlowego. Bardzo duże wnętrze jest dość ciemne, z wysokimi sufitami a lampy – skądinąd ładne – palą się chyba cały dzień, skoro były zapalone w słoneczny poranek. Architektura to zresztą w moim odczuciu największy plus lokalu. Obawiałam się, że miejsce z przeszłością”, w którym się bywało niekoniecznie po to, by spożywać, będzie całkowicie oblegane przez turystów (z tego co czytałam, do Café Sacher ustawiają się kolejki), jednak przynajmniej trochę po 9 rano nie było tak źle, choć klientela rzeczywiście stanowi ciekawą mieszankę osób zwiedzających Wiedeń oraz… biznesmenów na spotkaniach. Obsługa jest sprawna, choć bezosobowa – czego zresztą się spodziewałam – i szybko dostaliśmy nasze „tradycyjne śniadanie” (patrz pierwsze zdjęcie): mały Brauner + kajzerka + jajo na miękko + rogalik + dżem i masło. Jak to przeważnie w takich miejscach bywa, ciasta najlepiej wybrać „na oko”, wędrując do oszklonej lady na środku pomieszczenia.

Dwie wiedeńskie kawiarnie

Coffee Pirates wyszukałam w internecie już jakiś czas temu, z myślą o znalezieniu miejsca z porządnym espresso („będziemy już stęsknieni”), myśląc więc bardziej o kawie niż o kawiarni. Google nie był wyjątkowo pomocny w tym względzie, tj. z pierwszej strony wyników wyłuskałam tylko to miejsce, i to właściwie po wstukaniu hasła coffee roasters. Gdybym miała liczyć na ślepy traf w znalezieniu takiej kawy, o jaką mi chodzi (takiej, jaką we Włoszech sprzedaje się w każdym kiosku z gazetami), co dziś można zrobić w dużych polskich miastach, Londynie lub w Nowym Jorku – raczej bym się przeliczyła. Piraci nie mieszczą się w ścisłym centrum Wiednia, za to rzut beretem od uniwersytetu, co zdawało się zresztą przekładać na wiek klienteli. Głód podwójnego espresso zaspokoiliśmy flat white, z upałem (33 st. C) dała sobie radę lemoniada, a na pamiątkę zabraliśmy firmową paczkę mieszanki ziaren. Nad stolikiem mogliśmy podziwiać zdjęcia właściciela poszukującego kawy „u źródeł” w różnych egzotycznych miejscach (Wietnam, Ameryka Południowa), przy stoliku poczytać o kawie miesiąca, w toalecie podziwiać kredowe graffiti takie, jak w stołecznej Bibułce. A jednak… cytując T-Love, „jest super, więc o Ci chodzi?”. Może o to, że tego typu kawiarnie to globalizacja w innym wydaniu: gdyby nie język dookoła, moglibyśmy być równie dobrze w Paryżu, NYC czy na warszawskim Mokotowie, bo choć nie są to sieciówki, to wokół są te same drewniane stoły, rowery, alternatywne zaparzacze kawy, brody i tatuaże, a menu i tak właściwie po angielsku ;). Brakuje mi oryginalności i kolorytu ściśle lokalnego, za to chętnie bym wyrzuciła te wszystkie syfony, wazoniki z wstążką* i cokolwiek, co zawiera nasiona chia/goji, bo chcę po prostu napić się kawy, bez ideologii w tle. Może jednak nie jestem hipsterem ;)? Choć przyznaję, że butelki z cold brew (o którym pisałam kilka lat temu jako o „kawie z koncentratu”, zanim wiedziałam, że to można inaczej nazwać…) mają fajne etykiety ;).

Dwie wiedeńskie kawiarnie

Dwie wiedeńskie kawiarnie

Czy wróciłabym do tych miejsc, tak jak jednak wracam do Café Bazar, gdybym przypadkiem znów znalazła się w Wiedniu? Gdybym była akurat w pobliżu a poziom kofeiny byłby niski, może, ale raczej nie wybrałabym się docelowo. Kawiarni w Wiedniu, bądź co bądź, jest pod dostatkiem, choć jeden typ wyraźnie przeważa nad drugim, i gdyby choć trochę zapatrzyli się na sąsiadów z południa, jeśli chodzi o serwowany typ kawy, byłoby idealnie – lub niemal perfekcyjnie, bo podobno ideałów nie ma. Co nie przeszkadza w marzeniach i poszukiwaniach, nawet jeśli własny mąż je kwituje z uśmiechem: „problemy pierwszego świata”. I pewnie ma trochę racji.

* Czyli Chemexy.

Dwie wiedeńskie kawiarnie