Proste, warzywne, nieco zapomniane

Jest takie angielskie powiedzenie take something for granted, które się trudno tłumaczy. Chodzi o uważanie czegoś za oczywiste i (w domyśle) tego nie doceniać. Mam wrażenie, że często tak podchodzimy do tego, co proste, zwykłe, „jak zawsze” i orientujemy się, że nam tego brakuje, dopiero, gdy zabraknie. W sferze jedzenia też tak jest (bo inaczej skąd by się wzięły emigranckie marzenia o ogórkach kiszonych, chlebie czy twarogu?).

Do podobnych refleksji skłoniła mnie trochę lektura książki Ani-Truskawki, która jest lekturą bardziej wspomnieniową, niż kulinarną (choć nie należy być głodnym czytając ;). Zapach truskawek polecam nie tylko fanom jej bloga: każdy, kto lubi rodzinne opowieści, trochę nostalgii, wspomnienia z dzieciństwa itd., odnajdzie coś dla siebie. Ania sporo pisze o przepisach rodzinnych, i może dlatego zrobiłam surówkę buraczaną mojej Mamy, o której wcześniej myślałam, że nie warto mówić czy pisać, bo na pewno każdy to zna (nie to, co „egzotyczną” 😉 duszoną botwinkę-jarzynkę ;). A może jednak nie każdy, bo np. u M w domu się takiej nie jada, i to co proste nie zawsze jest oczywiste, a czasem zapomniane?

Proste, warzywne, nieco zapomniane

Składniki:

  • 2-3 buraki, upieczone w folii najlepiej „przy okazji” (czyt. przy okazji pieczenia chleba, ciasta, itd.) i wystudzone
  • 2 ogórki kiszone
  • ½ małej cebuli, najlepiej czerwonej (można też użyć dymki)
  • sok z cytryny, sól, pieprz, łagodna oliwa
  • opcjonalnie: chrzan (świeżo starty, ew. ze słoika)

Cebulę drobno posiekać, obficie skropić sokiem z cytryny, odstawić na bok. Buraki obrać, pokroić w kostkę razem z ogórkami, wymieszać z cebulą. Całość skropić oliwą, doprawić do smaku solą, pieprzem i opcjonalnie chrzanem. Odstawić na co najmniej 10 minut w temperaturze pokojowej (a najlepiej chociaż 30 minut) i sprawdzić doprawienie tuż przed podaniem.

Taka surówka pasuje wg mnie właściwie do wszystkiego; tu jedliśmy ze stekami i ziemniakami z grilla, z sosem ze świeżego chrzanu (startego i zmieszanego ze śmietaną – można użyć też gęstego jogurtu).

Proste, warzywne, nieco zapomniane

Z cyklu innych „zapomnianych dań” – kiedyś zawsze we włoskich restauracjach, nieważne czy w Polsce czy zagranicą, zamawiałam szpinak jako dodatek. Sparzony lub krótko duszony, liściasty, podany na zimno, czasem z dodatkiem rodzynek i czosnku. A potem… o nim zapomniałam. 

Składniki (podaję bez ilości, tylko proporcje – warto tylko pamiętać, że szpinak się kurczy jak szalony):

  • szpinak w liściach, najlepiej młody, co najmniej dwie hojne garści na osoby
  • czosnek
  • oliwa, sól, pieprz, dobry ocet balsamiczny
  • opcjonalnie: wcześniej namoczone rodzynki

Szpinak umyć i zblanszować (czyt. przelać wrzątkiem). Starszym liściom można oderwać duże łodygi. Lekko przestudzić, odcisnąć płyn. Wymieszać z posiekanym czosnkiem (ilość wg uznania), skropić oliwą i bardzo delikatnie octem, lekko doprawić do smaku (nie przesadzać z przyprawami, zwłaszcza z solą), ew. dodać niewielką ilość rodzynek. Zupełnie wystudzić (ale w temp. pokojowej) przed podaniem.

Po trzecie: białe szparagi. Pewnie nigdy ich naprawdę nie polubię, a przynajmniej nie tak jak zielone, ale odkryłam na nie metodę. Po prostu: po odłamaniu końców lekko potraktować obieraczką do jarzyn i upiec dokładnie tak, jak zielone. Jeść z sosem lub posypane parmezanem, jak na zdjęciu.

Proste, warzywne, nieco zapomniane