Konfitura morelowa

Niezupełnie lubię się z morelowymi przetworami. Obwiniam traumatyczne doznania znad morelowego sznapsu w Austrii (bo Austria nie tylko = szczypiorek i olej z dyni, także Marillen w różnej postaci). Rok temu z pewną nieśmiałością zrobiłam ze 3 słoiki dżemu morelowego, jako odmianę dla renklody, którą przetworzoną uwielbiam i robię regularnie. Podobnie jak do śliwek, dodałam trochę ziół (tymianku/rozmarynu – jak w tej tarcie), i wyszło nieźle. W tym roku podeszłam bardziej serio do sprawy.

Zachowałam zioła (ale tym razem nie dałam ich luzem, tylko do woreczka muślinowego), jednak skorzystałam z metody zasypywania owoców cukrem, jak w przepisie Karoliny, i – podobnie jak u niej – smażyłam wieloetapowo, jednak ograniczyłam się do dwóch dni.

Składniki: 2 kg moreli (waga po wydrylowaniu), 1kg cukru, ok. łyżki tymianku i/lub rozmarynu, sok z 1/2 cytryny

Owoce umyć, wydrylować, umieścić w garnku (o grubym dnie, a najlepiej żeliwnym), w którym będziemy smażyć konfitury, zasypać cukrem. Przykryć i odstawić albo na noc, albo na co najmniej 5h (sprawdzić, czy owoce się pod cukrem „zapociły”). Zagotować, skręcić ogień na niewielki, smażyć 1h. Zostawić do wystudzenia.

Następnego dnia – masa powinna być już dość gęsta – dodać zioła w woreczku (gotowym lub samodzielnie zrobionym np. z gazy), zagotować, gotować na małym ogniu ok. 1h. Na około 20-30 minut przed końcem dodać sok z cytryny. Pilnować masy – u mnie zaczęła po ok. 45 minutach przywierać do dna i wtedy zakończyłam smażenie.

Przed przełożeniem do czystych, wyparzonych słoików wyłowić zioła. Konfiturę krótko spasteryzować, odstawić do góry dnem do zassania.

Nuta ziołowa jest – w moim odczuciu – wyraźnie wyczuwalna, ale nie mydlana; konfitura jest słodka, ale nie przesadnie. I ma piękny, rudozłoty kolor…

W sam raz na:

Konfitura morelowa