Pocztówki znad Loary

Ostatnie dwa dni we Francji (nie licząc tego poświęconego na dojazd na lotnisko i przyjemne inaczej chwile na CDG) spędziliśmy w dolinie Loary, niedaleko Amboise. Jadąc z północy (z Mont St. Michel – którego może warto zobaczyć na żywo, ale czy koniecznie wewnątrz…) patrzyliśmy, jak zmienia się architektura. Im bliżej słynnej rzeki, tym więcej drogowskazów na różne chateau, zaś na wzgórzach, w cieniu drzew, wiele pomniejszych dworków (albo jak je nazwałam, „chateausiów”). W jednym z nich mieszkaliśmy, i było to bardzo przyjemne doświadczenie, które chętnie powtórzę ;).

Pocztówki znad Loary

Wybierając zamki do zwiedzenia kierowaliśmy się tym, że niespecjalnie lubimy oglądać pałace z wewnątrz, za to ogrody – owszem, i dlatego pojechaliśmy do Villandry, które słyną m.in. ze skoordynowanych kolorystycznie warzywniaków (czy też ogrodów warzywnych, zważywszy na ich rozmiar). Na terenie parku jest także zagajnik, sadzawka, część przeznaczona na kwiaty łąkowe, formalne kompozycje, zioła itd., itp.

Pocztówki znad Loary

Na drugi ogień poszedł stojący nad wodą Chateau Chenonceau, należący kiedyś do Katarzyny Medycejskiej. Najbardziej podobała mi się galeria z widokiem na rzekę – miejsce bali i zabaw, podczas II wojny światowej kanał przerzutowy uciekinierów z okupowanej Francji – oraz kuchnie pałacowe ;).

Pocztówki znad Loary

Ostatni wieczór we Francji chcieliśmy spędzić w restauracji. Ta, którą wybraliśmy, nie miała już wolnych miejsc, ale polecono nam pobliskie Chateau Noizay. To inny „chateauś” niż ten, w którym mieszkaliśmy, znacznie bardziej elegancki i w stylu angielskich stately homes (dżinsy to nie najlepszy strój); poza restauracją funkcjonuje jako hotel. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, kelner zaproponował nam aperitif w ogrodzie. Oczywiście się zgodziliśmy – kto by odmówił kieliszkowi Kir Royal pitemu na słonecznym dziedzińcu, z widokiem na zieleń? Do oględzin menu i bąbelków dostaliśmy zestaw amuse bouche widoczne na zdjęciu: maki z wędzonym łosiem, makaronik z foie gras oraz mus szparagowy z wasabi i rzodkiewką (podobno francusko-japońskie fusion jest obecnie modne).

Pocztówki znad Loary

Właściwy posiłek jedliśmy już wewnątrz. Wybraliśmy 4-daniowe menu, przy czym główne danie było do wyboru. A więc: najpierw kolejny amuse bouche z marynowanej ryby, przystawka z foie gras (niestety… i to na zimno, w formie terrine) z nutą truskawkową, potem dla mnie dorsz z groszkiem cukrowym (delikatny, ale b. smaczny), dla M – cielęcina z marchewką. Na koniec deser z kremem z orzechów laskowych (nie byliśmy w stanie sobie przypomnieć, co przełożone było kremem – wydaje mi się, że coś w rodzaju millefeuille, ale najwyraźniej nie było warte zapamiętania, w przeciwieństwie do nadzienia). Do tego Cabernet Franc. Całość i zaskakująco smaczna, i na najwyższym poziomie (obiektywnie nie idealnym, ale bardzo dobrym) pod względem obsługi, jeśli chodzi o odwiedzone przez nas restauracje francuskie.

Podsumowując francuski wyjazd, wiem, że do Paryża już nie muszę wracać, ale co do całej reszty – czuję duży niedosyt. Cóż, trzeba to będzie kiedyś powtórzyć…