Trzy rzymskie restauracjeOto obiecany, ostatni rzymski wpis. Będzie o restauracjach, choć… nie wiem, czy ta nazwa nie jest trochę na wyrost w przypadku pierwszego miejsca. Mordi e Vai to budka z kanapkami na targu w Testaccio, o którym ostatnio wspomniałam; opowiedziała mi o niej Marghe, znalazłam też wzmiankę na tym blogu. Wyboru nie ma dużego – kilka rodzajów kanapek, przygotowywanych z paroma sosami. Jest tripa alla romana (jedyny sposób przyrządzenia flaków, jaki lubię i na tą kanapkę skusił się M), widziałam też mieszankę rukoli i anchois; w tamtą sobotę „daniem dnia” był farsz z kurczaka z papryką (który zainspirował mnie do zrobienia pewnego dania, o którym innym razem). Gdy podeszłam do lady, z pewnym ociąganiem oderwało się od niej paru starszych mężczyzn (stałych klientów?); poprosiłam o kanapkę dnia, na co „pan Kanapka”, Sergio, pochwalił mnie za dobry wybór. Farsz był ciepły, nieco pikantny (na co zareagowałam: „Wreszcie!” – co mi uświadomiło, jak łagodne potrawy jedliśmy do tamtej chwili w Rzymie), dobrze doprawiony, całość sycąca. Pan Kanapka bardzo sympatyczny i… nie sądzicie, że ciut podobny do Roberta de Niro ;)?

Trzy rzymskie restauracje

Wizyta w drugiej restauracji odwlokła się o 4 lata, bo pierwotnie mieliśmy do niej pójść podczas pierwszego pobytu w Rzymie. Sora Lella to także miejsce nietypowe, ale w zupełnie inny sposób, niż Mordi e Vai – mieści się na malutkiej wyspie na Tybrze, tj. Isola Tiberina (tak dużej, by pomieścić kościół, kino letnie, szpital i niewiele więcej). Nazwa restauracji pochodzi od pseudonimu matki właściciela – Sora Lella (wł. Elena Fabrizi) była popularną włoską aktorką (a poza tym pochodziła z rodziny rzymskich restauratorów).

Trzy rzymskie restauracje

Lokal jest niewielki i najczęściej by się dostać do środka, trzeba zadzwonić do drzwi; zaleca się rezerwację stolika. A jak wrażenia, jak już wejdziemy? Pierwsza myśl: że jest staroświecko. Tak, jak pewnie za czasów młodości Sora Lelli, albo i wcześniej. Potrawy potwierdzają to wrażenie – w menu (można przejrzeć na stronie internetowej) jest wiele podrobów i potrawek, dań duszonych.

Trzy rzymskie restauracje

Kolację jedliśmy w cztery osoby i na naszym stoliku pojawiły się m.in. „klopsiki Sora Lelli” (jako przystawka), sałatka z ośmiornicy (patrz zdjęcie), coratella (także na zdjęciu – siekane podroby jagnięce; kelner upewniał się, czy wiem, co zamawiam, robiąc wymowne ruchy w okolicy własnego brzucha), ozór wołowy, duszony z pomidorami – trochę podobnie przyrządzony, jak tripa alla romana, duszony kurczak oraz steki jagnięce.

Trzy rzymskie restauracje

Były także desery (m.in. sorbet cytrynowy), ale nie brałam już aktywnego udziału w ich konsumpcji ;). Wszystkie dania były smaczne, choć nie wybitne, podane ot tak, tj. po prostu nałożone na talerz, bez specjalnych dekoracji, sprawiając wrażenie, że zawędrowaliśmy do kuchni w domu Sora Lelli, a nie do restauracji. To kuchnia retro w trochę innym wydaniu niż we wspominanej przeze mnie restauracji Austria – jak to ujął M, „poprzeczka oczko wyżej”, nie da się jednak ukryć, że retro jest i – podobnie jak w przypadku potraw według „ciotki Herthy” – nie każdemu to będzie pasować. To nie są ładne, małe dania, podane na delikatnej zastawie w pięknym otoczeniu. Warto to mieć na uwadze. Osobiście bardzo się cieszę, że do tego miejsca w końcu trafiłam, ale nie wiem, czy – zakładając, że do Rzymu prędko wrócę – wizytę bym ponowiła.

Wróciłabym na pewno od razu za to do Osteria 44, skoro po pierwszej, przypadkowej kolacji, pojawiłam się w restauracji ponownie dwa dni później. Kolacja była przypadkowa, bo po długim, gorącym dniu zwiedzania, spędzonym m.in. na Appia Antica a zakończonym w okolicach Willi Borghese, dotarliśmy do restauracji docelowej, a tam – kartka o wakacjach. Szliśmy przed siebie, zmęczeni i głodni, rozglądając się za czymś zastępczym, gdy doszliśmy do tego lokalu. Pierwsze wrażenie: dość cicha ulica, wokół parę hoteli, w głębi zaułka widoczne stoliki nakryte białymi obrusami i zapalone lampy. Z bliska całość sprawiała eleganckie wrażenie (aż zaczęłam nerwowo zezować na swoje sandałki). Usiedliśmy, gotowi w razie czego wstać i szukać czegoś innego. Po chwili podszedł do nas, jak sądziliśmy, kelner (a potem okazało się, że kierownik/właściciel, Sergio Mignanelli) i już po kilkunastu sekundach rozmowy nie planowaliśmy zmieniać lokalu. Wiadomo, że jedzenie w restauracji jest punktem numer 1, wystrój jest także istotny, ale za ogólną atmosferę są także odpowiedzialni ludzie. Może ją tworzyć idealnie wyszkolony, ale trzymający dystans personel jak w Le Gavroche, mogą to być nadąsane, niekompetentne nastolatki, jak w wielu stołecznych kawiarniach (a zwłaszcza takiej jednej 😉 lub emeryci, jak – przynajmniej kiedyś – w U Kucharzy. Może być jednak tak, że trafi się na osobę – kelnera, szefa sali czy właściciela – który potrafi nawiązać silniejszą, bezpośrednią więź z klientami i sprawić, że będą wracać do restauracji z jego powodu; taki „nasz ulubiony* pan” pracował kiedyś w św. p. Absyncie. Wspomniany wyżej Sergio jest taką osobą. Po tym, jak przełożył nam z włoskiego na angielski (nienaganny brytyjski) krótkie menu, przyjął zamówienie i doradził wybór wina, wracał kilkakrotnie do stolika nie tylko po to, by spytać, jak nam smakowało, ale po prostu by porozmawiać: skąd jesteśmy? A gdzie mieszkamy w Polsce? A co hodujemy w ogrodzie? A jaki tam jest klimat, bo u niego susza daje popalić? Rzadko się kogoś takiego w takim miejscu spotyka; prędzej spodziewałabym się taką rozmowę prowadzić z np. z osobami jedzącymi kolację przy sąsiednim stoliku.

Co do samego jedzenia: mogę śmiało powiedzieć, że to mój ideał restauracyjny. Dania wyrafinowane, ale stosunkowo proste, bez nadmiaru dodatków i żadnego kulinarnego ADHD; z lokalnych, sezonowych składników; doprawione tyle, ile trzeba, i ani grama więcej. Czemu tak rzadko się to zdarza? Zdjęcia robiłam tylko podczas pierwszej kolacji, oto one:

Mus z cukinii jako przystawka – jak najlepsza kremowa zupa z cukinii w postaci skondensowanej; widoczna z tyłu mini tartaletka/ciastko z nadzieniem winno-gruszkowym (hit kolacji);

Trzy rzymskie restauracje

Lasagnetta rybna (farsz rybno-pomidorowy);

Trzy rzymskie restauracje

Labraks pieczony w folii (celofanie), z warzywami – przyniesiony do stolika w tej folii, przy kliencie rozpakowany i przełożony na talerz;

Trzy rzymskie restauracje

Semifreddo z owoców leśnych.

Trzy rzymskie restauracje

Sergio specjalnie się nie zdziwił, gdy wróciliśmy dwa dni później, choć nie omieszkał nas wycałować („wiem, że Wy pochodzicie z zimnego kraju, ale u nas są inne zwyczaje”); w chwilę po tym, jak usiedliśmy, dostaliśmy po kieliszku szampana na powitanie. Nie pamiętam niestety wszystkich dań, które wtedy jedliśmy – na pewno M kalmary z ciecierzycą jako danie główne, ja zaś carpaccio z labraksa i tagliatę wołową. Największe wrażenie zrobiło na mnie wino (Montepulciano Nobile Lodola Nuova) i sery na deser, podane z dodatkiem domowej focaccii i „raz pieczonych biscotti” (dopytałam się o sposób przyrządzenia ;). Jeśli będziecie mieli możliwość trafić do „Czterdzieści i cztery” (sic), mam nadzieję, że spodoba się Wam tak mocno, jak mnie. Warto dodać, że ceny, jak na Rzym i lokalizację (może nie Centro Storico, ale 10 minut na piechotę od Piazza Barberini czy niewiele więcej od Willi Borghese i okolic), są całkiem przystępne (przystawki i większość dań głównych w zakresie 8-12 euro). Wspominając to wszystko żałuję, że Via Aureliana w Rzymie jest tak daleko… 😉

* M twierdzi, że go płoszyłam, np. krytyką kolejnością ułożenia kolorowych dyni, mających obrazować flagę francuską, ale krytyka była na miejscu, bo nawet w półmroku i dużej ilości wina było widać, że nie stoją w kolejności niebieska, biała i czerwona ;).