Tiroler Leber jak z Hotelu Austria

Gdybyście kiedyś zastanawiali się, jak wyglądały restauracje mieszczańskie na terenie Austro-Węgier 100 lat temu, przejeżdżając przez Krainę Salzburską, wybierzcie się do Hotelu Austria (widocznego na powyższym zdjęciu) w Bad Hofgastein. Odwiedziliśmy ten lokal podczas ostatniego pobytu na nartach i sądzę, że jeszcze tam wrócimy, bo mam słabość do miejsc, w których czas się zatrzymał.

Na knajpę składają się dwie niewielkie sale, w tym jedna przejściowa, wąska i długa, ze stolikami ustawionymi jeden za drugim, trochę jak w wagonie restauracyjnym; pośrodku znajduje się otwarte wejście do kuchni, tuż obok wielkiego pieca kaflowego. Wysłużone sprzęty nie całkiem do siebie pasują; światło jest przytłumione, podłoga wytarta, obsługa w wieku 55+. Nie bardzo można mówić o jakimś wystroju wnętrza – miałam wrażenie, że tak, jak je funkcjonalnie wyposażono w poprzednim wieku, tak już zostało. Jak na warunki austriackie i standardową ilość gemütlich bibelotów na metr kwadratowy, o czym kiedyś pisałam, jest wręcz minimalistycznie. Rozglądając się wokół znad szklanki piwa, powiedziałam M, że czuję się trochę tak, jakbyśmy trafili na plan Białej wstążki (poniżej kadr z filmu). Mąż się ze mną zgodził, ale nerwowo rozejrzał się dookoła (czy za stołem nie czają się jakieś posępne dzieci…).

Tiroler Leber jak z Hotelu Austria

Karta dań jest relatywnie krótka i prosta. Klasyki kuchni austriackiej, ale nie w wydaniu biesiadnym – jest np. sznycel, ale cielęcy, nie wieprzowy, i nie wylewa się z talerza razem z kopcem ziemniaków czy kapusty (innymi słowy, porcje są standardowe); są smaczne zupy (marchwiowa, klasyczna czosnkowa), parę prostych deserów. Poza piwem duży wybór win austriackich.

Jako główne danie skosztowałam Tiroler Leber, z którym wcześniej się nie spotkałam, i bardzo przypadło mi do gustu. Wątróbka cielęca, czyli owa Leber, w ogóle nie smakuje jak wątróbka – w gruncie rzeczy jest to wątróbka zamordowana, tj. mocno wysmażona, pokrojona na cienkie paski i, po zmieszaniu z innymi składnikami, zmieniona nie do poznania. W mojej wersji dania nie byłam w stanie się przemóc, by aż tak ją zakamuflować, pozostałe składniki są jednak takie, jak w „Austrii”. Warto dodać, że wygląda na to, że wersja restauracyjna dania jest mało ortodoksyjna – szukając przepisów online nigdzie nie znalazłam papryki, która na 100% obok wątroby i cebuli w tamtym Tiroler Leber była (czyżby wpływy węgierskie?). Często też w przepisach sos był zagęszczany/bazował na zasmażce, a ten, który jadłam, był naturalny. Oto odtworzony przepis, zdaniem M – oddający bardzo podobny smak:

Tiroler Leber jak z Hotelu Austria

Składniki:

  • ok. 0,45g wątroby cielęcej
  • maka, olej do smażenia
  • 1 średnia cebula, pokrojona w pióra
  • parę łyżek (4-5) czerwonego wytrawnego wina
  • 1 czerwona papryka
  • suszony cząber/tymiankiem
  • sól, pieprz
  • słodka wędzona papryka
  • ocet z czerwonego wina

Wątróbkę umyć, dokładnie osuszyć, pokroić na paski ok. 1,5 cm, obtoczyć lekko w mące, przesmażyć na oleju (np. w rondlu lub głębokiej patelni) po obu stronach (tyle, by zrumienić – u mnie – lub mocniej, jeśli chcecie, by wątroba miała jak najmniej cech wątróbki ;), wyłowić z naczynia, odłożyć na bok. Do rondla dorzucić cebulę, chwilę przesmażyć, lekko podlać winem (ok. 2 łyżek), dodać paprykę pokrojoną w kostkę. Podsypać cząbrem/tymiankiem, dodać szczyptę papryki wędzonej, sól/pieprz, dusić na średnim ogniu pod częściowym przykryciem. Po około 10 minutach wątróbkę rozdrobnić na mniejsze paski (jak drobne, zależy od Was, ja każdy przekroiłam na 1-2 części) i dorzucić z powrotem do warzyw, podlać pozostałym winem i bardzo lekko skropić octem z czerwonego wina, dalej dusić na małym ogniu ok. 10-15 minut, pod koniec odkryć. Sprawdzić doprawienie. Podawać ze spaetzlami i słodko-kwaśną surówką (np. tą Edyty).

PS. Jednocześnie chciałam poinformować, że sól wędzoną wygrała Kini1812 z blogu Yummy Lifestyle. Nie mogłam się zdecydować na wybór jednej odpowiedzi i zdecydowałam się na losowanie (maszyną losującą był M ;). Kini – gratuluję!