Dżem truskawkowy: wersja minimum

Gdy byłam mała, przetwory babcine wydzielała Mama. Tradycyjnie konfitury otwierało się do omletu typu grzybek. Wiadomo, że najlepsza była konfitura wiśniowa, ale co jakiś czas Mama mówiła, że „musimy w końcu zjeść truskawkę”. Przyjmowałam te słowa, podobnie jak truskawkę, niechętnie – bo gdzie tej brązowawej masie z rozciapanymi owocami do wiśniowego syropu i zanurzonych w nim wisienkach?

Gdy zaczęłam sama robić dżemy, robiłam takie z dodatkiem cukru żelującego lub podobnych środków i byłam zachwycona, że tak szybko się gotuje, owoce niemal w całości, a kolor piękny i smak – mocno owocowy, gdzie tam do brązowej mazi. Tak było do czasu, gdy nie odkryłam, że po mniej więcej miesiącu czasu ten dżem też ciemnieje i niestety zmienia smak. Dodatek soku z cytryny nic nie zmienił. Rok temu postanowiłam: koniec z dżemami w dziwnych kolorach (piję tu też do siniejących dżemów rabarbarowych), od tej pory dżem truskawkowy tylko w wersji minimum. To ostatnie słowo dotyczy ilości owoców, cukru, wysiłku i czasu przechowywania.

Składniki: 0,5 kg słodkich, dojrzałych truskawek, 3 łyżki cukru (może być z wanilią)

Truskawki myjemy, odrywamy ogonki. Owoce lekko rozgniatamy rękoma, umieszczamy w rondlu, zasypujemy cukrem. Zagotowujemy, lekko skręcamy ogień i smażymy ok. 20-25 minut, aż całość zgęstnieje do pożądanej konsystencji. Przekładamy do czystego, wyparzonego słoika, zakręcamy, odwracamy do góry dnem i po ostudzeniu umieszczamy w lodówce. Zjadamy w najbliższym czasie – do ok. 2, maksymalnie 3 tygodni.

Kolor na zdjęciu całkowicie naturalny 🙂