Lektury: od polskiego dworu do real foodNiedawno w swoim ulubionym sklepie z odzieżą używaną, w której też czasem kupuję używane książki w języku angielskim, zobaczyłam Real Food Nigela Slatera i Gordon Ramsay’s Secrets. Dość długo tkwiłam w sklepie, rozważając zakup (obie książki były na wagę, ważąc przy tym prawie kilogram każda, a że nieco, hm, przekroczyłam budżet książkowy na ten miesiąc, musiałam dokonać przemyślanego zakupu). Nie jestem fanką Ramsaya; niewątpliwie zna się na swoim fachu, ale jest przede wszystkim restauratorem, zaś nazwy dań typu „coś tam coś tam coś tam fondant” mnie po prostu śmieszą. Slatera polubiłam dzięki powieści Toast – specyficznej, smutnej, słodko-gorzkiej autobiografii. Ponieważ hasła typu „real food” – „prawdziwe” jedzenie, domowe, nie restauracyjne – do mnie trafiają, wyszłam z lumpeksu ze Slaterem pod pachą.

Książka, jak autor pisze we wstępie, jest poświęcona ośmiu produktom, którymi się pasjonuje, a są to: ziemniaki, kurczak, kiełbasa, czosnek, chleb (tu właściwie kanapki), ser, lody i czekolada. Każdy z ośmiu rozdziałów składa się z przepisów prezentujących różne podejście do danego artykułu: np. różne metody obróbki termicznej (smażenie, pieczenie, gotowanie…), wersje na słono i na słodko, formy płynne i stałe (przy czekoladzie), na ciepło i zimno. Slater korzysta z prac kolegów i koleżanek po piórze – m.in. czerpiąc z How to eat Nigelli Lawson – ale na szczęście nie na tyle, by wyglądało to na kompilację cudzych przepisów. Ponieważ 50% omawianych tematów głównych także budzi mój żywy entuzjazm (kurczak, czosnek, chleb i ser), a tylko 25% mnie mało interesuje (kiełbasa i lody; oczywiście zjem, choć nie każde, ale żeby zaraz się aktywnie zajmować…), przyjrzałam się przepisom z zaciekawieniem. Już przy 1szym rozdziale (ziemniaki) poczułam silne ssanie w żołądku, bo Real food jest książką kucharską, w której niemal każdy przepis wygląda atrakcyjnie, łatwo i apetycznie. Trzeba przyznać, że nie jest to często kuchnia light (chyba co drugi przepis zawiera śmietanę kremówkę), ale domowa, zachęcająca, bazująca na prostych, ale dobrych gatunkowo składnikach. Kilka dań z miejsca oznaczyłam jako „koniecznie do zrobienia”, przy czym puree z czosnku znalazło się wyjątkowo wysoko na liście – jak zrobię, oczywiście dam znać.

Lektury: od polskiego dworu do real foodDrugą lekturę wypożyczyłam z biblioteki: Kuchnia i stoł w polskim dworze Wiesława Baraniewskiego (Wyd. Prószyński). Książka stanowi ciekawy przewodnik po różnych (kulinarnych) aspektach polskich dworów głównie w XIX w. i na początku XX w. I tak dowiadujemy się, jak zbudowane były kuchnie, gdzie były sytuowane, jakie było ich wyposażenie, potem co w nich przyrządzano i jak potrawy trafiały na pański stół. Jak można się było spodziewać, nie były to czasy dla wegetarian: autor przytacza przykłady menu śniadaniowych i obiadowych, z których wynika, że nasi przodkowie podczas obiadu jadali dwa główne dania mięsne w naszym rozumieniu: „sztukę mięs” i pieczyste. „Jarzyna” zresztą też często zawierała mięso… W okresie postu sztuka mięs stawała się sztuką rybną, po której następowała ryba pieczona. To, co mnie najbardziej zainteresowało, były wzmianki o produktach lub daniach, które niegdyś popularne, obecnie albo zupełnie wyszły z jadłospisu, albo są traktowane jako produkty egzotyczne/luksusowe lub przynajmniej cudzoziemskie: pewne gatunki ryb, raki, ślimaki, ostrygi, trufle, przepiórki, gołębie, jarmuż, karczochy… Bardziej powszechne niż obecnie były dziczyzna i baranina. Ciekawa jestem także, czy „bulwa włoska” z cytowanego jadłospisu oznaczała fenkuła? Oraz czy „budyń chlebowy na łoju” był czymś w rodzaju Yorkshire pudding? Omawianym tematom towarzyszą zdjęcia z omawianego okresu, np. ze zbioru owoców w majątku, wyrobu sera czy masła lub zwykłego podwieczorku w ogrodzie. W książce przedstawiono także ryciny, np. z właściwym nakryciem stołu czy techniką ładowania lodowni (kiedyś nie było lodówek czy zamrażarek…). Jedyne, co mogę autorowi zarzucić, to, moim zdaniem, niedostateczne oznaczanie cytatów. Kuchnia… zawiera bibliografię i indeks, jednak nie posiada żadnych przypisów! I tak w treści poszczególnych rozdziałów pojawia się wiele cytatów pochodzących z nieznanych czytelnikowi źródeł, czasem przypisanych do autora bez podania źródła, czasem tylko oznaczonych jako cytat bez żadnego komentarza. Taka forma wydaje mi się niewłaściwa i ze względów formalnych, i ze względu na wygodę czytelnika oraz jasność tekstu. Niemniej trzeba podkreślić, że sama treść zasługuje na uwagę.