Batony śniadaniowe

Mój osobisty hit z Nigella Express. Nie wiem jak wy, ale ja zasadniczo wstaję do pracy wcześnie. Nawet niekiedy bardzo wcześnie, tj. np. o 5:30 (auć!). Ponieważ zostałam tak wychowana, że nie wyjdę z domu bez choćby symbolicznego śniadania, a bladym świtem często nie jestem głodna, szukam rozwiązań na małe, niezobowiązujące coś niecoś. Takie, które można bez większego trudu wsunąć robiąc jednocześnie makijaż lub pakując torbę, albo nawet zjeść idąc na przystanek tramwajowy. Te batony to właśnie taka rzecz.

Podaję pełen przepis, choć uwaga: robię z 1/2. O czym niżej.

Skład: 1 x 397 g słodzonego mleka skondensowanego (przyjmuje się, że niesłodzone można dosłodzić stosując szklankę/1,25 szkl. cukru na szklankę mleka, co daje – moim zdaniem – mleko mocno słodkie); 250 g płatków owsianych (nie błyskawicznych); 75 g wiórków kokosowych; 100g suszonej żurawiny; 125 g mieszanych pestek (dyni, słonecznika, sezamu); 125 g niesolonych fistaszków

Nagrzewamy piekarnik do 130 st, natłuszczamy foremkę 23x33x4 cm (imho lepiej wyłożyć pergaminem, znacznie łatwiej potem pokroić i wyjąć). Podgrzewamy mleko w rondelku. Jak mleko się podgrzewa, mieszamy suche. Dodajemy ciepłe mleko do reszty składników, mieszamy porządnie, przekładamy do foremki, wyrównujemy, pieczemy 1 h. W ok. 15 min po wyjęciu z pieca kroimy na kwadraty/prostokąty (ma wyjść ok. 16). Jak wystygną całkiem, przekładamy do szczelnego pojemnika.

ISTOTNE UWAGI:

  • Można kombinować ze składem. Używałam innych proporcji pestek, zastępowałam żurawiny suszonymi wiśniami lub pokrojonymi figami, fistaszki innymi orzechami – całymi lub mielonymi. Zazwyczaj używam mleka niesłodzonego, sama dosładzam – redukując trochę cukier, i czasem dodaję jakiś syrop smakowy (np. kokosowy tu pasuje).
  • Czas pieczenia jest moim zdaniem orientacyjny; za 1szym razem piekłam 15 min dłużej. Gotowe batony powinny być lekko zezłocone, ale nie zanadto, i stanowić stałą, nie za twardą masę. Dziewczyny na GP narzekały, że wyszły im za twarde – nigdy nie miałam tego problemu, jeśli w ogóle, to pierwsze były trochę za miękkie.
  • Za pierwszym razem zrobiłam całą porcję, umieściłam w słoju, zjadłam mniej więcej 1/2 (w ciągu ok. tygodnia – 1,5) i wyjechałam na ok. 10 dni z W-wy. Po powrocie w słoju zastałam nie tylko batony, ale także dodatkowe, hm, formy organiczne, nadające się do zaniesienia na lekcję biologii (praca domowa pt. "Hodujemy pleśń"). Od tego czasu piekę z 1/2, w małej foremce kwadratowej, i batony trzymam w lodówce. Co i wam radzę, jeśli nie macie zamiaru ich szybko zjeść lub, tak jak ja, jesteście jedynymi konsumentami w domu (M. spróbował i wypluł).

Ogólnie rzecz biorąc, bardzo przyjemne, pożyteczne i smaczne "coś niecoś".